Analizując Pańską twórczość szukałem słów, które byłyby dla niej kluczowe. Zastanawiałem się nad określeniem „mała ojczyzna” - Wrocław i Lwów są przecież „bohaterami” tak samo ważnymi, jak Mock czy Popieliski. Moim zdaniem jest to jednak słowo „relacja”. Relacja między dobrem a złem, przestępcą a stróżem prawa, kobietą a mężczyzną. A może niepotrzebnie doszukuję się drugiego dna?
fot. Piotr Przytuła |
W wielu wywiadach wspomina Pan, iż jedną z jego ulubionych książek, a zarazem źródłem inspiracji przy tworzeniu kryminałów, jest „Lalka”, czego, zapewne, nie zrozumieją niektórzy studenci filologii polskiej:) Jakie to inspiracje?
„Lalka” jest wspaniałą powieścią historyczną i epicką jednocześnie, czyli powieścią, która przedstawia bardzo szczegółowo i dokładnie, różne elementy świata, który nie istnieje. Dla mnie „Lalka” jest powieścią archeologiczną, natomiast, z punktu widzenia Prusa, jest to oczywiście powieść współczesna, ponieważ opisywał on współczesną mu Warszawę. Autor „Lalki” jest moim wzorem, moim mistrzem. Jest to głęboka wspaniała powieść psychologiczna, obyczajowa, którą cały czas, na nowo odczytuję i w której cały czas doszukuję się nowych elementów. Widzę zresztą, że nie tylko ja jestem wielkim miłośnikiem tej powieści, ponieważ coraz częściej pojawiają się jej nowe interpretacje. Weźmy na przykład ostatnią głośną pracę krytyczną na temat „Lalki”, pt. „Wokulski w Paryżu”, gdzie Krzysztof Rutkowski. Odczytuje on postać głównego bohatera, jako postać, która symbolizuje napięcie pomiędzy apollińską i dionizyjską naturą człowieka.
Pan również opisuje nieistniejące światy?
Zdecydowanie tak. „Lalka” jest powieścią o mieście, którego nie ma, a ja sam w moich powieściach też staram się stworzyć opowieść o mieście, które nie istnieje. Mówię tutaj zwłaszcza o cyklu „wrocławskim”, bo Wrocław musiałem pieczołowicie odtwarzać, gdyż był w 70 % zniszczony.
W wypadku Lwowa nie miałem praktycznie żadnych problemów. Tak naprawdę wystarczyło tam pojechać. To miasto stoi i jest! A wracając jeszcze do Prusa: dokładność, i precyzja jego opisów, świetna charakterystyka psychologiczna bohaterów, to jest to, na czym się wzoruję. Dam Panu przykład. Prus pisze w pewnym momencie, że Wokulski jadąc powozem wyobraża sobie, że koła nie toczą się po bruku ulicy, lecz po jego własnym mózgu. Określenie to tak mi się spodobało, że sparafrazowałem je w jednej z moich książek.
Z jednej strony trzyma się Pan toposów wynikających z konwencji czarnego kryminału (np. zrujnowane życie głównych bohaterów, czy też topos kobiety fatalnej), z drugiej – sporo w pańskich książkach nawiązań do mitologii. Najpierw „Głowa Minotaura” potem „Erynie”… Czy wynika to tylko z fascynacji filologa klasycznego, czy raczej z chęci zarażenia tą fascynacją odbiorców? A może, po prostu, od mitologii nie da się uciec?
To na pewno wynika z tego, że zostałem przez mitologię, przez kulturę antyczną uformowany. W końcu przez pięć lat studiowałem filologię klasyczną, dodajmy, że były to studia, które bardzo mi się podobały i, co najważniejsze, które były świadomym wyborem, bowiem starożytność interesowała mnie przez całe liceum a nawet wcześniej. Toteż niewątpliwie zostałem kulturą antyczną przesiąknięty, zostałem przez nią ukształtowany. A tytuły mitologiczne? Po pierwsze: są właśnie wyrazem tego, że ja od mitologii nie uciekam, wręcz przeciwnie, przywołuję ją. Ale nie ma tutaj raczej żadnego celu dydaktycznego, aby ludzie poznawali mitologię. Moim zdaniem nie trzeba tego robić. Mitologia bowiem jest wspaniałym zbiorem tak pierwotnych i interesujących opowieści o człowieku, że każdy humanista, prędzej czy później, sięgnie do tych opowieści. Toteż cel dydaktyczny mi nie przyświeca, powód jest prosty – mitologia to jest to, przez co zostałem ukształtowany. Po drugie: tytuły mitologiczne otwierają mój nowy cykl, cykl „lwowski”, i mają za zadanie odróżniać go od cyklu poprzedniego.
Moje następne pytanie dotyczy nazwiska Eberharda („Mock” bowiem w języku angielskim oznacza „drwić”), chciałbym zapytać, czy taka konstrukcja nazwiska głównego bohatera nie ma na celu ośmieszenia krystalicznie czystych postaci, niezłomnie stojących po stronie prawa? Czy Mock nie jest przypadkiem bohaterem naszych czasów, który wie, że złu trzeba odpłacać się tym samym? Czy taki bohater nie jest, właśnie przez swoje ułomności, bliższy nam, zwykłym śmiertelnikom?
To bardzo ciekawe, bo pytanie nawiązujące do angielskiego czasownika „mock” już raz się pojawiło i, co więcej, było postawione przez młodą absolwentkę filologii polskiej we Wrocławiu. Czyli osoby, które są przyzwyczajone do bardzo wnikliwej i szczegółowej interpretacji, bardzo często znajdują pewne interesujące uzasadnienia w różnych faktach językowych i wyrazach, co niekoniecznie musi pokrywać się z intencją autora. Pana interpretacja jest, co prawda, bardzo interesująca, ale to nazwisko powstało w nieco inny sposób. Znalazłem je po prostu w spisie nazwisk, a spodobało mi się z powodu rozłożenia akcentów. Kiedy wypowiadamy nazwisko „Eberhard Mock” akcentuacja buduje tu, jak Pan wie, męską kadencją.
Czyli charakterystycznym dla czarnych kryminałów rozłożeniem sylab: trzy w imieniu jedna w nazwisku.
Nazwisko głównego bohatera jest zatem stworzone ze względów eufonicznych. Równie dobrze może to być, np. Eberhard Berg. Ale nazwisko Mock znalazłem wcześniej niż Berg, przeglądając listę kandydatów do sejmu śląskiego. A imię Eberhard po prostu mi się podoba.
fot. Piotr Przytuła |
Natomiast imię głównego bohatera cyklu „lwowskiego” nie jest przypadkowe.
Tak. Edward to imię mojego ojca, którego chciałem w ten sposób jakoś uczcić. A jeśli chodzi o nazwisko, to po prostu lubię kolor popielaty. Dlatego nazwiska głównych bohaterów moich powieści, są zawsze przemyślane. Natomiast nazwiska bohaterów pobocznych są przypadkowe – otwieram książkę telefoniczną „na chybił trafił” i tak je znajduję.
Co z ekranizacją pańskich powieści? Tyle mówiło się o tym, że reżyserem miał być najpierw Filip Bajon, potem Patryk Vega. A tymczasem, już od dawna nie mamy żadnych informacji na ten temat.
Nie będzie tego filmu, projekt najzwyczajniej w świecie upadł z powodów finansowych. Film nie powstanie ani w wersji serialowej, ani nie zostanie wydany na DVD, jak planował Vega, nie powstanie też jeden wielki epicki obraz, który miał być porównywalny z filmem „Dawno temu w Ameryce”. Tego wszystkiego nie będzie i ubolewam nad tym jako wielki kinoman.
Chyba można zaryzykować stwierdzenie, że jest Pan nie tylko kinomanem, ale także audiofilem. Bowiem także dobra muzyka rockowa znajduje się w obszarze Pańskich zainteresowań, które zresztą, dzieli Pan z Mariuszem Czubajem.
Tak jest! Oczywiście. To jest muzyka, której słuchałem w latach szkolnych, licealnych i której słucham do dzisiaj. Na przykład, jadąc dzisiaj do Olsztyna samochodem, przesłuchałem dwóch płyt zespołu „Emmerson, Lake and Palmer”, który jest zupełnie nieznany młodemu pokoleniu. Ale nie tylko muzyka rockowa, także muzyka klasyczna, zwłaszcza barokowa, w mniejszym stopniu jazzowa. Natomiast mój przyjaciel, Mariusz Czubaj, oprócz tego, że, podobnie jak ja, słucha muzyki rockowej, jest też miłośnikiem współczesnej muzyki poważnej, który regularnie uczestniczy w festiwalu „Warszawska Jesień”. Ja do muzyki współczesnej mam większy dystans.
Jeden z wywiadów przeprowadzonych z Panem nosił tytuł „Nie czytam kryminałów”. Abstrahując trochę od jego treści, chciałbym zapytać, czy wynika to z kondycji polskiej powieści kryminalnej?
fot. Piotr Przytuła |
Ależ skąd. Jestem najdalszy od tego, aby negatywnie oceniać moich kolegów po piórze, w ogóle nie będę oceniał innych pisarzy, bo to nie jest moje zadanie. To zadanie dla krytyków literackich. Natomiast ten tytuł wynika z mojej pokory, tzn. ja czytam tylko wielką literaturę, po to, by podpatrywać mistrzów, żeby uczyć się mistrzowskiej frazy, mistrzowskiego opowiadania, narracji czy świetnego przedstawiania bohaterów. Dlatego czytam tylko najlepszych, np. Dostojewskiego, Tomasza Manna, Güntera Grassa. To są mistrzowie, których czytam i przy których jestem czeladnikiem. Dlatego nie pokuszę się o ocenę stanu polskiego kryminału.