środa, 15 grudnia 2010

10 stycznia 2011 - spotkanie z Wojciechem Tochmanem

Uniwersytet Warmińsko Mazurski:
Instytut Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej oraz Instytut Filologii Polskiej
zapraszają na
Kortowskie Spotkania z Literaturą 10 I 2011
(odsłona czwarta)

Miejsce: Wydział Humanistyczny, Aula Dietrichów, ul. Obitza 1 [Kortowo 2]

10 stycznia [poniedziałek] godz. 17 –
Spotkanie z Wojciechem Tochmanem na temat jego najnowszej książki „Dzisiaj narysujemy śmierć”
Rozmowę z autorem poprowadzi: dr Bernadetta Darska

Wojciech Tochman – jeden z najwybitniejszych polskich reporterów. Ur. w 1969 roku, od 1990 roku związany z „Gazetą Wyborczą”. W 1998 roku wybrany przez czytelników „Gazety Wyborczej” na reportera roku. W latach 1996-2002 autor i gospodarz telewizyjnego programu „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”, zajmującego się ludźmi zaginionymi, jest także założycielem Fundacji ITAKA. Nominowany do Nagrody Literackiej Nike. Autor sześciu książek reporterskich: „Schodów się nie pali”, „Wściekły pies”, „Bóg zapłać”, „Jakbyś kamień jadła”, „Córeńka” i „Dzisiaj narysujemy śmierć”. Ta ostatnia swoją premierę miała w listopadzie 2010 roku, jest efektem podróży do Rwandy i „jest reporterską opowieścią o tym, jakie konsekwencje niesie ludobójstwo nie tylko dla jego sprawców i ofiar, ale także dla nas – świadków”. Książki Tochmana przełożono m.in. na angielski, francuski, włoski, niderlandzki, fiński, ukraiński i bośniacki. Razem z Pawłem Goźlińskim i Mariuszem Szczygłem założył Instytut Reportażu oraz kluboksięgarnię reporterów „Wrzenie świata”, wspólnie prowadzą też audycję poświęconą literaturze faktu w Radiu TOK FM pt. „Wrzenie świata”. Adres strony autora: www.tochman.eu

Patronat honorowy: JM Rektor UWM prof. dr hab. Józef Górniewicz

Patronat medialny: Radio UWM FM, TVP Olsztyn i „Nasz Olsztyniak”

wtorek, 14 grudnia 2010

Książki Wojciecha Tochmana

Oprócz najnowszej książki Wojciecha Tochmana - "Dzisiaj narysujemy śmierć" (o której możecie przeczytać w poprzednim poście) - polecamy również inne publikacje gościa czwartej odsłony Kortowskich Spotkań z Literaturą:

  
"Schodów się nie pali"                               "Córeńka"                                               "Wściekły pies"
(Znak 2000, 2006)                                     (Znak 2005)                                            (Znak 2007) 

"Jakbyś kamień jadła"                                 "Bóg zapłać"                                     "Dzisiaj narysujemy śmierć"
(Pogranicze 2002, 2005; Czarne 2008)         (Czarne 2010)                                    (Czarne 2010)

O książce "Dzisiaj narysujemy śmierć" Wojciecha Tochmana

Gościem czwartej odsłony Kortowskich Spotkań z Literaturą będzie jeden z najwybitniejszych polskich reporterów Wojciech Tochman. W ramach zapowiedzi spotkania, które odbędzie się 10 stycznia (szczegóły niebawem) prezentujemy recenzję z najnowszej książki Autora, zatytułowanej "Dzisiaj narysujemy śmierć":

Bernadetta Darska

Obowiązek

Od wydarzeń opisanych w tej książce nie możemy się odwrócić. Nie mamy prawa mówić, że ludobójstwo w Rwandzie jest zbyt straszne, że ogarnia nas lęk, że wolimy nie czytać – w domyśle „nie wiedzieć”. Tochman do niczego, co oczywiste, czytelnika nie zmusza. Gdy jednak zaczynamy lekturę, od razu wiemy, że nie da się od niej oderwać. Nie dlatego, że tak fascynująco pisze autor – choć z pewnością jego talent pisarski i reporterski ma znaczenie, gdy mowa o sugestywności przekazu. Nie dlatego też, że mamy do czynienia z relacją zapośredniczoną – Tochman w większości przypadków usuwa się na bok i tylko, a może aż, słucha. Pozwala ludziom opowiedzieć to, czego nie da się opowiedzieć. Czytając „Dzisiaj narysujemy śmierć” wewnętrznie milkniemy, a jednocześnie słyszymy gdzieś w oddali nieludzkie wycie tych, którzy będąc przed laty ofiarami i oprawcami teraz żyją obok siebie i udają normalność. Odkrywamy, że zbrodnia ludobójstwa nadal trwa – nie w sensie dosłownym, bo świst maczet umilkł, żyją jednak tysiące osób, dla których wystarczy chwila, by w wyobraźni i w pamięci wszystko wróciło na nowo. Czytając tom reportaży Tochmana łatwo ulec złudzeniu o wyższości Europy nad Afryką. Taką strategię obronną przed dopuszczeniem do siebie wiedzy o okrucieństwie może przyjąć niejeden odbiorca. Nic bardziej mylnego. Opisywane w tej książce zło w czystej postaci nie ma przyczyny, nie ma usprawiedliwienia, nie da się go zrozumieć. Raz obudzone nie znika. Przywrócenie normalności to tylko pozory – ofiara, z którą oprawca wita się uprzejmie, nie zapomni. Fałsz zwyczajnej codzienności naznaczony jest bólem i cierpieniem. Płaczą bez łez ciała ludzi, którzy ocaleli, płacze ziemia, która przyjęła tyle trupów, że sama stała się śmiercią.
Tochman nie ucieka od opisów mocnych, bardzo realistycznych, dojmująco wręcz bolesnych, jednocześnie jednak jest w tym przekazie pewna poetyckość. Teksty pomieszczone w tomie „Dzisiaj narysujemy śmierć” są przykładem znakomitej literatury, nie przestając jednocześnie być mistrzowskimi odsłonami reportażu. Non-fiction zamienia się tutaj w rodzaj opowieści z niewypowiedzianym, a przez to o wiele ważniejszym, przesłaniem, w rodzaj przypowieści, w sfabularyzowany traktat filozoficzny o złu. Zbrodni tej nie da się jednak wyjaśnić, nie da się zrozumieć tych, którzy po kilka godzin dziennie ścinali głowy tym, obok których żyli wcześniej bez większych waśni, nie da się usprawiedliwić kobiet Hutu, które z radością witały poczynania swoich mężczyzn, ciesząc się, że kobiety Tutsi są gwałcone i maltretowane. Rozdział drugi poświęcony losom kobiet jest zresztą szczególnie przejmujący. Tochman każe nam przyglądać się temu, co przydarzyło się ofiarom. Przytacza ich relacje, odsłania problem nie tylko upokorzenia cielesnego, ale i niemożność powrotu do czasu sprzed gwałtu. Odtwarza obrazy skatowanych ciał, którym nie dane było przeżyć. Pokazuje losy tych, które przetrwały, ale wewnętrznie już na zawsze są martwe. Kładzie nacisk na anonimowość doświadczanej traumy.
Tochmana interesuje nie tylko ofiara, ale i oprawca. Skupia swoją uwagę także na świadku – kimś, kto przyjmując niezaangażowaną pozycję obserwatora, tylko widział, ale wydaje mu się, że nie uczestniczył. Obojętność nie jest jednak stanem neutralnym. Niereagowanie jest winą. Warto zatrzymać się przy fragmentach, w których opisywana jest rola Kościoła katolickiego podczas interesujących nas wydarzeń w Rwandzie. Księża często nie chcą rozmawiać z reporterem, zwykle akcentują swoją bezradność. Symptomatyczny jest następujący epizod: przed kościołem słychać trzask rozłupywanych czaszek, a księża ukryci w domu parafialnym nie zastanawiają się, jak pomóc ludziom, lecz jak uratować Najświętszy Sakrament. Tochman nie oskarża, co trzeba zaznaczyć. Pozwala czytelnikowi ocenić obojętność. By jednak ocena nie była tak łatwa, w tle pojawia się coraz mocniej wybrzmiewające przekonanie: nikt, kto książkę czyta, nie wie, jak zachowałby się. Każdy pewnie powie, że nie byłby Hutu – nie mordowałby, nie gwałciłby, nie topił żyjących jeszcze ludzi w latrynach. Większość zapewni, że próbowałaby ratować ściganych jak zwierzęta Tutsi. Oni nie skrzywdziliby nawet muchy – tak tytułuje swoją książkę Slavenka Drakulić o zbrodniarzach w krajach byłej Jugosławii. Nie wiemy, co byśmy zrobili. Z taką świadomością zostawia nas Tochman. Wiemy tylko, jak chcielibyśmy się zachować. Wiemy też, że trudno nam pojąć, iż ludobójstwo w Rwandzie to nie czasy dalekie, znane tylko z podręczników historii, ale lata dziewięćdziesiąte XX wieku. Milkniemy. Paraliżuje nas strach, przerażenie, totalność zła. I świadomość, że o tym trzeba mówić – jak najwięcej, jak najgłośniej, jak najczęściej. Rwanda nie jest przykładem mrocznego wydania afrykańskiej egzotyki, która nas nie dotyczy. To jedna z odsłon człowieczeństwa. Musimy w to uwierzyć, bo bez wiary w tak wielkie zło dobro pozostanie bezradne.

Wojciech Tochman, Dzisiaj narysujemy śmierć, Wyd. Czarne, Wołowiec 2010.

niedziela, 12 grudnia 2010

Niech żyje autor. Z prof. dr. hab. Wiesławem Godzicem rozmawia Urszula Pawlicka

Obecnie za sprawą kultury makeover, czyli kultury szybkiej przemiany, rozpowszechnianej przez takie programy telewizyjne jak „Dom nie do poznania”, „Łabędziem być” czy „Zamieńmy się żonami” można mówić o „strategii globalnej estetyzacji”. Czy nie doprowadzi to do anestetyzacji?


fot. Piotr Przytuła
Pani zakłada, że kultura powinna zachować ciągłość, obawiam się, że ta ciągłość przestała istnieć – dlatego do cechy wymienionej przez Panią, chętnie dodałbym kulturę typu instant. Można ją scharakteryzować takimi pojęciami jak „teraz, już, natychmiast”. Kultura popularna jest polem walki dla konsumpcjonizmu, czyli całej nowoczesnej dzisiaj religii, która mówi: więcej i atrakcyjniej – zdefiniować to należy jako kulturę uwagi. Celem jest wyłącznie to, żeby w tłumie dać się poznać, żeby ten snop światła skierować na siebie i powiedzieć: ja potrafię pisać wiersze czy blogi. Jest to więc kultura uczestnictwa: albo nikt nie jest mistrzem, albo wszyscy nimi są. Kultura wcześniej nigdy nie była demokratyczna, bo zawsze istniała hierarchia: „ktoś uczył kogoś”. W tej chwili obawiam się, że ten brak ciągłości polega na tym, że to starsi, aby przetrwać w tym świecie uczą się od młodszych, muszą na przykład nauczyć się posługiwania internetem. Nastąpił zatem naturalny konflikt między generacjami.
Stare pojęcia takie jak autorytet nadal istnieją, świecą jakimś bladym światłem, ale wymagają nie tyle rewitalizacji, ile zamienników. Zgodziłbym się na to, że nawet dobry celebryta może być autorytetem.

W jaki sposób przejawia się lub przejawić się może tęsknota za nie-estetycznością?

Z pojęciem estetyki i estetyzacji istnieje ogromny kłopot...

Już istnieje raczej poliestetyczność...

Tak, pojęcia „estetyki” przestaje się używać skoro pięknem określa się również to, co jest tandetne. Do niedawna mówiono o obciachu – przykładem były białe skarpetki wystające z butów, ale teraz okazuje się, że można to zrobić w celu wyzwania, mrugnięcia okiem: wiem, że wy wiecie, że to nie powinno się tak nosić, ale to robię, żeby zwrócić na siebie uwagę.
fot. Piotr Przytuła
Bardzo rzadko używa się zatem pojęcia estetyki skoro kontrestetyka to też estetyka. Nastąpił w zasadzie sinusoidalny układ – to, co jedna grupa czci i uważa za normę, dla innych jest zaprzeczeniem. Świat dopuszcza rozmaite zachowania i uznaje je za równocenne – to jest oczywiście początek chaosu, gdyż poruszamy się po świecie, w którym sami musimy precyzować kategorie i nadawać im pewną wartość, aby nadać rzeczywistości porządek. Przykładem są fani – nigdy nie było ich aż tylu, obecnie istnieje odbiór wyłącznie fanowski. Ludzie należą do klubów i słuchają jednego typu muzyki – takie zjawisko nie jest pozytywne, gdyż zanika wykształcenie ogólniejsze: każdy wie tylko to, co dzieje się wyłącznie w jego grupie, nic innego go nie obchodzi. Upada więc, paradoksalnie, globalna wiedza – przyszłość jest w fanowskich zachowaniach.
Za wykształcenie ogólne mogą być odpowiedzialni jednak megacelebryci, którzy rzeczywiście są na pierwszych stronach największych gazet i są trendsetterami, wskazują w jakim kierunku należy iść. Niech Pani zwróci uwagę, do niedawna ludzie wiązali szalik na krzyż, co dziś jest zupełnym obciachem, a teraz absolutnie wszyscy układają go na bok. Skąd się to bierze? Ktoś musiał to zapoczątkować, są zatem pewne globalne, wspólne dla wszystkich zachowania.

Wracając jeszcze do kategorii odbiorcy, współczesność charakteryzować można także jako „kultura Youtube”. Czy nie jest to w pewnym sensie analogiczne do twierdzenia Rolanda Barthesa o „śmierci autora” w literaturze? Mam wrażenie, że status odbiorcy stał się fundamentalny: nakręca filmiki telefonem komórkowym, zamieszczając je w internecie lub przesyłając do redakcji, komentuje wydarzenia społeczne i polityczne pod artykułami w sieci lub na własnym blogu…

Barthes wyraził tę tezę w latach 60. – teraz bym powiedział „śmierć autora – niech żyje autor”. Wówczas badacz miał rację, obecnie jednak sprawcą jest każdy, kto tworzy. Miliony ludzi produkuje filmiki i z tego powinniśmy się cieszyć. Ogromnie brakuje mi jednak w dzisiejszej kulturze możliwości rozmawiania o tym. Dotychczas wytwór był zaledwie częścią procesu kreowania, drugą natomiast była refleksja, interpretacja czy spór z autorem – obecnie przestaje to istnieć. Po raz pierwszy w historii posiadamy narzędzie, dzięki któremu można stać się autorem i przekazać swój produkt wszystkim. Jestem zaskoczony celebrytami internetowymi, którzy oglądani są przez ogromną liczbę użytkowników. Przykładem może być wokalista obejrzany przez 23 miliony ludzi lub jakaś rozerotyzowana nauczycielka języka angielskiego, którą z kolei zobaczyło 18 milionów. Obecnie powstała zupełnie nowa jakość określana poprzez ilość. Brakuje tylko refleksji, krytyki i prób porównania z innymi zjawiskami. Świat pędzi bardzo szybko i nie mamy na to czasu.
 
fot. Piotr Przytuła
Istnieje opowieść o kandydacie, który przystępuje do egzaminu do szkoły filmowej i zostaje zapytany o swoje doświadczenie. Pięć lat temu odpowiedziałby, że swoje osiągnięcia ma nagrane na płycie, dziś ta sama osoba odpowie „www....pl”, czyli bezpośrednio skieruje do miejsca sieciowego.

Czy do tego zatem nie można dodać pojęcia „kult amatora”?


Andrew Keen w książce Kult amatora negatywnie odnosi się do tego zjawiska – ja natomiast nie jestem taki restrykcyjny. Dobrze, że ludzie są twórczy, niezbędne jest tylko przeciwstawienie im profesjonalistów. Problem nie polega na tym, żeby wyszydzać amatorów i dawać studentom „po łapach”, gdy używają Wikipedii. Należy jednak korzystać z niej bardzo sceptycznie. Oczywiście sam sięgam do niej w przypadku mniejszych zdarzeń, jednak zawsze je porównuję. Dobrze, że amator istnieje, tylko wymaga on krytyki i konfrontacji.

Pozostając jeszcze przy kontekście literackim, od 2009 roku dostrzega się zderzenie literatury z serialami za sprawą Wydawnictwa TVN-u. Wartymi uwagi są pozycje, które „wyszły” z serialu i zostały równocześnie wydane zarówno w telenoweli, jak i w rzeczywistości. Mam tu na myśli „Kaktus w sercu” Barbary Jasnyk czy „Na rozkaz serca” Adeli Wyrwał. Jak należy interpretować zjawisko podwojenia fikcji, próbę jej urzeczywistnienia? Czy nie jest to zjawisko symulakrum?

Zdefiniowałbym to jako kompleks mumii – serial przemija, nawet gdy zachowany zostanie w formie dyskietkowej. Natomiast ciągle jesteśmy pokoleniem, które narodziło się w kulturze książki i to z tym należy łączyć aktywność celebrytów, wydających książkowe publikacje o tym, jak schudnąć czy jak zostać seksi mamuśką – widać, że jest to im potrzebne. Sądzą, że dzięki temu przeskoczą na „wyższy stopień”, książka ma być uwzniośleniem ich działalności. Ciągle aktualne jest przysłowie, że prawdziwy mężczyzna musi mieć dom, syna i książkę... Cieszmy się z tego, że ludzie kupują nawet takie pozycje, bo może ona zaprowadzi do innej.

Ostatnio literatura celebrytów została określona jako literacki fast food. Czy książki, aby mogły być kupowane i czytane musza stać się gadżetami?

fot. Piotr Przytuła
W kulturze internetu coraz więcej się czyta, ale prawie wyłącznie blogi. Literatura piękna schodzi na dalszy plan. Nie możemy jednak narzekać na sieć, bo daje możliwości czytania. Powinniśmy za to edukować ludzi i przekonywać, że wielka literatura również jest atrakcyjna. Bardzo obawiam się, kiedy pokazuję moim studentom Bergmana, albo Tarkowskiego, gdyż wiem, że nie wytrzymają trzech godzin projekcji. Zmieniła się bowiem percepcja – przez trzy godziny nie da się skierować uwagi na jeden punkt, konieczne są dwie przerwy – nauczyła tego serialowość telewizyjna.

Na zakończenie, jaka jest różnica pomiędzy takimi pojęciami jak: celebryta, idol, gwiazda, artysta – czy można je stosować zamiennie?

Zdecydowanie nie. Do wymienionych terminów można dodać także bohatera. Gwiazda była głównie filmowa i cechowała się tym, że coś wiedziała, bohater natomiast czegoś dokonał –jest znany z własnych osiągnięć. Problem z celebrytami polega na tym, że oni niczego nie muszą wykonywać, ani nie muszą posiadać specjalnego talentu, aby zaistnieć – po prostu mają to „coś”. Dostają się do mediów i muszą wykonać pewną pracę – nawet siedzenie w domu Wielkiego Brata jest rodzajem zajęcia, gdyż przez 24 godziny trzeba grać, aby wykreować się jak najatrakcyjniej. Istnieje wiele pojęć, z tym że to głównie celebrytów będzie coraz więcej. Zrozumie to Pani, gdy Pani dziecko powie „chcę być celebrytą”.

Dziękuję za rozmowę.