fot. Piotr Przytuła |
Pani zakłada, że kultura powinna zachować ciągłość, obawiam się, że ta ciągłość przestała istnieć – dlatego do cechy wymienionej przez Panią, chętnie dodałbym kulturę typu instant. Można ją scharakteryzować takimi pojęciami jak „teraz, już, natychmiast”. Kultura popularna jest polem walki dla konsumpcjonizmu, czyli całej nowoczesnej dzisiaj religii, która mówi: więcej i atrakcyjniej – zdefiniować to należy jako kulturę uwagi. Celem jest wyłącznie to, żeby w tłumie dać się poznać, żeby ten snop światła skierować na siebie i powiedzieć: ja potrafię pisać wiersze czy blogi. Jest to więc kultura uczestnictwa: albo nikt nie jest mistrzem, albo wszyscy nimi są. Kultura wcześniej nigdy nie była demokratyczna, bo zawsze istniała hierarchia: „ktoś uczył kogoś”. W tej chwili obawiam się, że ten brak ciągłości polega na tym, że to starsi, aby przetrwać w tym świecie uczą się od młodszych, muszą na przykład nauczyć się posługiwania internetem. Nastąpił zatem naturalny konflikt między generacjami.
Stare pojęcia takie jak autorytet nadal istnieją, świecą jakimś bladym światłem, ale wymagają nie tyle rewitalizacji, ile zamienników. Zgodziłbym się na to, że nawet dobry celebryta może być autorytetem.
W jaki sposób przejawia się lub przejawić się może tęsknota za nie-estetycznością?
Z pojęciem estetyki i estetyzacji istnieje ogromny kłopot...
Już istnieje raczej poliestetyczność...
Tak, pojęcia „estetyki” przestaje się używać skoro pięknem określa się również to, co jest tandetne. Do niedawna mówiono o obciachu – przykładem były białe skarpetki wystające z butów, ale teraz okazuje się, że można to zrobić w celu wyzwania, mrugnięcia okiem: wiem, że wy wiecie, że to nie powinno się tak nosić, ale to robię, żeby zwrócić na siebie uwagę.
fot. Piotr Przytuła |
Bardzo rzadko używa się zatem pojęcia estetyki skoro kontrestetyka to też estetyka. Nastąpił w zasadzie sinusoidalny układ – to, co jedna grupa czci i uważa za normę, dla innych jest zaprzeczeniem. Świat dopuszcza rozmaite zachowania i uznaje je za równocenne – to jest oczywiście początek chaosu, gdyż poruszamy się po świecie, w którym sami musimy precyzować kategorie i nadawać im pewną wartość, aby nadać rzeczywistości porządek. Przykładem są fani – nigdy nie było ich aż tylu, obecnie istnieje odbiór wyłącznie fanowski. Ludzie należą do klubów i słuchają jednego typu muzyki – takie zjawisko nie jest pozytywne, gdyż zanika wykształcenie ogólniejsze: każdy wie tylko to, co dzieje się wyłącznie w jego grupie, nic innego go nie obchodzi. Upada więc, paradoksalnie, globalna wiedza – przyszłość jest w fanowskich zachowaniach.
Za wykształcenie ogólne mogą być odpowiedzialni jednak megacelebryci, którzy rzeczywiście są na pierwszych stronach największych gazet i są trendsetterami, wskazują w jakim kierunku należy iść. Niech Pani zwróci uwagę, do niedawna ludzie wiązali szalik na krzyż, co dziś jest zupełnym obciachem, a teraz absolutnie wszyscy układają go na bok. Skąd się to bierze? Ktoś musiał to zapoczątkować, są zatem pewne globalne, wspólne dla wszystkich zachowania.
Wracając jeszcze do kategorii odbiorcy, współczesność charakteryzować można także jako „kultura Youtube”. Czy nie jest to w pewnym sensie analogiczne do twierdzenia Rolanda Barthesa o „śmierci autora” w literaturze? Mam wrażenie, że status odbiorcy stał się fundamentalny: nakręca filmiki telefonem komórkowym, zamieszczając je w internecie lub przesyłając do redakcji, komentuje wydarzenia społeczne i polityczne pod artykułami w sieci lub na własnym blogu…
Barthes wyraził tę tezę w latach 60. – teraz bym powiedział „śmierć autora – niech żyje autor”. Wówczas badacz miał rację, obecnie jednak sprawcą jest każdy, kto tworzy. Miliony ludzi produkuje filmiki i z tego powinniśmy się cieszyć. Ogromnie brakuje mi jednak w dzisiejszej kulturze możliwości rozmawiania o tym. Dotychczas wytwór był zaledwie częścią procesu kreowania, drugą natomiast była refleksja, interpretacja czy spór z autorem – obecnie przestaje to istnieć. Po raz pierwszy w historii posiadamy narzędzie, dzięki któremu można stać się autorem i przekazać swój produkt wszystkim. Jestem zaskoczony celebrytami internetowymi, którzy oglądani są przez ogromną liczbę użytkowników. Przykładem może być wokalista obejrzany przez 23 miliony ludzi lub jakaś rozerotyzowana nauczycielka języka angielskiego, którą z kolei zobaczyło 18 milionów. Obecnie powstała zupełnie nowa jakość określana poprzez ilość. Brakuje tylko refleksji, krytyki i prób porównania z innymi zjawiskami. Świat pędzi bardzo szybko i nie mamy na to czasu.
Istnieje opowieść o kandydacie, który przystępuje do egzaminu do szkoły filmowej i zostaje zapytany o swoje doświadczenie. Pięć lat temu odpowiedziałby, że swoje osiągnięcia ma nagrane na płycie, dziś ta sama osoba odpowie „www....pl”, czyli bezpośrednio skieruje do miejsca sieciowego.
Czy do tego zatem nie można dodać pojęcia „kult amatora”?
Andrew Keen w książce Kult amatora negatywnie odnosi się do tego zjawiska – ja natomiast nie jestem taki restrykcyjny. Dobrze, że ludzie są twórczy, niezbędne jest tylko przeciwstawienie im profesjonalistów. Problem nie polega na tym, żeby wyszydzać amatorów i dawać studentom „po łapach”, gdy używają Wikipedii. Należy jednak korzystać z niej bardzo sceptycznie. Oczywiście sam sięgam do niej w przypadku mniejszych zdarzeń, jednak zawsze je porównuję. Dobrze, że amator istnieje, tylko wymaga on krytyki i konfrontacji.
Pozostając jeszcze przy kontekście literackim, od 2009 roku dostrzega się zderzenie literatury z serialami za sprawą Wydawnictwa TVN-u. Wartymi uwagi są pozycje, które „wyszły” z serialu i zostały równocześnie wydane zarówno w telenoweli, jak i w rzeczywistości. Mam tu na myśli „Kaktus w sercu” Barbary Jasnyk czy „Na rozkaz serca” Adeli Wyrwał. Jak należy interpretować zjawisko podwojenia fikcji, próbę jej urzeczywistnienia? Czy nie jest to zjawisko symulakrum?
Zdefiniowałbym to jako kompleks mumii – serial przemija, nawet gdy zachowany zostanie w formie dyskietkowej. Natomiast ciągle jesteśmy pokoleniem, które narodziło się w kulturze książki i to z tym należy łączyć aktywność celebrytów, wydających książkowe publikacje o tym, jak schudnąć czy jak zostać seksi mamuśką – widać, że jest to im potrzebne. Sądzą, że dzięki temu przeskoczą na „wyższy stopień”, książka ma być uwzniośleniem ich działalności. Ciągle aktualne jest przysłowie, że prawdziwy mężczyzna musi mieć dom, syna i książkę... Cieszmy się z tego, że ludzie kupują nawet takie pozycje, bo może ona zaprowadzi do innej.
Ostatnio literatura celebrytów została określona jako literacki fast food. Czy książki, aby mogły być kupowane i czytane musza stać się gadżetami?
fot. Piotr Przytuła |
W kulturze internetu coraz więcej się czyta, ale prawie wyłącznie blogi. Literatura piękna schodzi na dalszy plan. Nie możemy jednak narzekać na sieć, bo daje możliwości czytania. Powinniśmy za to edukować ludzi i przekonywać, że wielka literatura również jest atrakcyjna. Bardzo obawiam się, kiedy pokazuję moim studentom Bergmana, albo Tarkowskiego, gdyż wiem, że nie wytrzymają trzech godzin projekcji. Zmieniła się bowiem percepcja – przez trzy godziny nie da się skierować uwagi na jeden punkt, konieczne są dwie przerwy – nauczyła tego serialowość telewizyjna.
Na zakończenie, jaka jest różnica pomiędzy takimi pojęciami jak: celebryta, idol, gwiazda, artysta – czy można je stosować zamiennie?
Zdecydowanie nie. Do wymienionych terminów można dodać także bohatera. Gwiazda była głównie filmowa i cechowała się tym, że coś wiedziała, bohater natomiast czegoś dokonał –jest znany z własnych osiągnięć. Problem z celebrytami polega na tym, że oni niczego nie muszą wykonywać, ani nie muszą posiadać specjalnego talentu, aby zaistnieć – po prostu mają to „coś”. Dostają się do mediów i muszą wykonać pewną pracę – nawet siedzenie w domu Wielkiego Brata jest rodzajem zajęcia, gdyż przez 24 godziny trzeba grać, aby wykreować się jak najatrakcyjniej. Istnieje wiele pojęć, z tym że to głównie celebrytów będzie coraz więcej. Zrozumie to Pani, gdy Pani dziecko powie „chcę być celebrytą”.
Dziękuję za rozmowę.