wtorek, 14 grudnia 2010

O książce "Dzisiaj narysujemy śmierć" Wojciecha Tochmana

Gościem czwartej odsłony Kortowskich Spotkań z Literaturą będzie jeden z najwybitniejszych polskich reporterów Wojciech Tochman. W ramach zapowiedzi spotkania, które odbędzie się 10 stycznia (szczegóły niebawem) prezentujemy recenzję z najnowszej książki Autora, zatytułowanej "Dzisiaj narysujemy śmierć":

Bernadetta Darska

Obowiązek

Od wydarzeń opisanych w tej książce nie możemy się odwrócić. Nie mamy prawa mówić, że ludobójstwo w Rwandzie jest zbyt straszne, że ogarnia nas lęk, że wolimy nie czytać – w domyśle „nie wiedzieć”. Tochman do niczego, co oczywiste, czytelnika nie zmusza. Gdy jednak zaczynamy lekturę, od razu wiemy, że nie da się od niej oderwać. Nie dlatego, że tak fascynująco pisze autor – choć z pewnością jego talent pisarski i reporterski ma znaczenie, gdy mowa o sugestywności przekazu. Nie dlatego też, że mamy do czynienia z relacją zapośredniczoną – Tochman w większości przypadków usuwa się na bok i tylko, a może aż, słucha. Pozwala ludziom opowiedzieć to, czego nie da się opowiedzieć. Czytając „Dzisiaj narysujemy śmierć” wewnętrznie milkniemy, a jednocześnie słyszymy gdzieś w oddali nieludzkie wycie tych, którzy będąc przed laty ofiarami i oprawcami teraz żyją obok siebie i udają normalność. Odkrywamy, że zbrodnia ludobójstwa nadal trwa – nie w sensie dosłownym, bo świst maczet umilkł, żyją jednak tysiące osób, dla których wystarczy chwila, by w wyobraźni i w pamięci wszystko wróciło na nowo. Czytając tom reportaży Tochmana łatwo ulec złudzeniu o wyższości Europy nad Afryką. Taką strategię obronną przed dopuszczeniem do siebie wiedzy o okrucieństwie może przyjąć niejeden odbiorca. Nic bardziej mylnego. Opisywane w tej książce zło w czystej postaci nie ma przyczyny, nie ma usprawiedliwienia, nie da się go zrozumieć. Raz obudzone nie znika. Przywrócenie normalności to tylko pozory – ofiara, z którą oprawca wita się uprzejmie, nie zapomni. Fałsz zwyczajnej codzienności naznaczony jest bólem i cierpieniem. Płaczą bez łez ciała ludzi, którzy ocaleli, płacze ziemia, która przyjęła tyle trupów, że sama stała się śmiercią.
Tochman nie ucieka od opisów mocnych, bardzo realistycznych, dojmująco wręcz bolesnych, jednocześnie jednak jest w tym przekazie pewna poetyckość. Teksty pomieszczone w tomie „Dzisiaj narysujemy śmierć” są przykładem znakomitej literatury, nie przestając jednocześnie być mistrzowskimi odsłonami reportażu. Non-fiction zamienia się tutaj w rodzaj opowieści z niewypowiedzianym, a przez to o wiele ważniejszym, przesłaniem, w rodzaj przypowieści, w sfabularyzowany traktat filozoficzny o złu. Zbrodni tej nie da się jednak wyjaśnić, nie da się zrozumieć tych, którzy po kilka godzin dziennie ścinali głowy tym, obok których żyli wcześniej bez większych waśni, nie da się usprawiedliwić kobiet Hutu, które z radością witały poczynania swoich mężczyzn, ciesząc się, że kobiety Tutsi są gwałcone i maltretowane. Rozdział drugi poświęcony losom kobiet jest zresztą szczególnie przejmujący. Tochman każe nam przyglądać się temu, co przydarzyło się ofiarom. Przytacza ich relacje, odsłania problem nie tylko upokorzenia cielesnego, ale i niemożność powrotu do czasu sprzed gwałtu. Odtwarza obrazy skatowanych ciał, którym nie dane było przeżyć. Pokazuje losy tych, które przetrwały, ale wewnętrznie już na zawsze są martwe. Kładzie nacisk na anonimowość doświadczanej traumy.
Tochmana interesuje nie tylko ofiara, ale i oprawca. Skupia swoją uwagę także na świadku – kimś, kto przyjmując niezaangażowaną pozycję obserwatora, tylko widział, ale wydaje mu się, że nie uczestniczył. Obojętność nie jest jednak stanem neutralnym. Niereagowanie jest winą. Warto zatrzymać się przy fragmentach, w których opisywana jest rola Kościoła katolickiego podczas interesujących nas wydarzeń w Rwandzie. Księża często nie chcą rozmawiać z reporterem, zwykle akcentują swoją bezradność. Symptomatyczny jest następujący epizod: przed kościołem słychać trzask rozłupywanych czaszek, a księża ukryci w domu parafialnym nie zastanawiają się, jak pomóc ludziom, lecz jak uratować Najświętszy Sakrament. Tochman nie oskarża, co trzeba zaznaczyć. Pozwala czytelnikowi ocenić obojętność. By jednak ocena nie była tak łatwa, w tle pojawia się coraz mocniej wybrzmiewające przekonanie: nikt, kto książkę czyta, nie wie, jak zachowałby się. Każdy pewnie powie, że nie byłby Hutu – nie mordowałby, nie gwałciłby, nie topił żyjących jeszcze ludzi w latrynach. Większość zapewni, że próbowałaby ratować ściganych jak zwierzęta Tutsi. Oni nie skrzywdziliby nawet muchy – tak tytułuje swoją książkę Slavenka Drakulić o zbrodniarzach w krajach byłej Jugosławii. Nie wiemy, co byśmy zrobili. Z taką świadomością zostawia nas Tochman. Wiemy tylko, jak chcielibyśmy się zachować. Wiemy też, że trudno nam pojąć, iż ludobójstwo w Rwandzie to nie czasy dalekie, znane tylko z podręczników historii, ale lata dziewięćdziesiąte XX wieku. Milkniemy. Paraliżuje nas strach, przerażenie, totalność zła. I świadomość, że o tym trzeba mówić – jak najwięcej, jak najgłośniej, jak najczęściej. Rwanda nie jest przykładem mrocznego wydania afrykańskiej egzotyki, która nas nie dotyczy. To jedna z odsłon człowieczeństwa. Musimy w to uwierzyć, bo bez wiary w tak wielkie zło dobro pozostanie bezradne.

Wojciech Tochman, Dzisiaj narysujemy śmierć, Wyd. Czarne, Wołowiec 2010.