czwartek, 29 września 2011

"Spiski" Wojciecha Kuczoka - recenzja

W ramach zapowiedzi spotkania z Wojciechem Kuczokiem zapraszamy do zapoznania się z recenzją jego najnowszej powieści:

Bernadetta Darska

Dojrzewanie

„Spiski” Wojciecha Kuczoka można z powodzeniem czytać w taki sposób, by w trakcie lektury odkrywać kolejne różnice między bohaterami i akcją jego najnowszej powieści a tym, co zostało opisane w „Gnoju”. O ile przed laty pisarz skupił się na pokazaniu dziecięcej traumy, a relacje między synem a ojcem zdefiniował na zasadzie opozycji ofiara kontra kat, o tyle w książce z podtytułem „Przygody tarzańskie” role ojca i syna zostają rozpisane zupełnie inaczej. Kuczok dzieli swoją opowieść na rozdziały opatrzone datą i skoncentrowane wokół jednego ważnego wydarzenia. Tym zaś może być zarówno mecz między Polską a Rosją wtedy, gdy komunizm trwa w najlepsze, ale i opętany pożądaniem niedźwiedź. Poszczególne części tej opowieści to odznaczenie ważnych etapów dorastania młodego bohatera. Od dziecka do mężczyzny – wedle tego schematu rozwija się akcja. Gdybyśmy jednak mieli do czynienia tylko z powieścią inicjacyjną, książka Kuczoka nie zasługiwałaby na tak dużą uwagę, jakiej jest warta. Tytuł „Spiski”, co zostaje podpowiedziane przez samego autora, można czytać na co najmniej trzy sposoby – to zapiski, odnotowane chwile, niekoniecznie ważne, ale przez sam fakt spisania urastające do rangi wartych zapamiętania; to miejscowość, do której bohater wraca – jako dziecko i jako dorosły; to wreszcie łatwość knucia, tworzenia sekretów, tęsknota za nieprzeciętnym, gdy zewsząd osacza coraz mocniej zwyczajność. Ojciec początkowo jest przewodnikiem, to on decyduje, jak spędzi wakacje rodzina, i to on nadaje kształt wakacjom. Szybko jednak okazuje się, że zmiana systemu obnaża absurdalność walki, do której mężczyzna się przyzwyczaił; demokracja otępia i osłabia, czyni bezużytecznym. Każdy kolejny protest ojca i próba zaakcentowania swojego miejsca w rzeczywistości kończy się porażką. Syn rośnie w siłę, ojciec poddaje się słabości. Uważny czytelnik przypomni sobie podobny wątek z innej, również w 2010 roku wydanej książki. Mam tu na myśli „Apokalypsis’89”. Jarosław Maślanek mógłby się jednak wiele nauczyć od Kuczoka – brawury językowej i lekkości narracyjnej, umiejętności snucia pasjonującej opowieści, mówienia rzeczy ważnych tam, gdzie pozornie niewiele się dzieje. Kuczok portretując środowisko górali zabiera głos w bardzo wielu kwestiach nurtujących nie tylko mieszkańców Tatr. „Spiski” można bowiem czytać jako opowieść o swojskości otwierającej się na obcość; jako historię nastoletnich fantazji, spełniających się w chwili przemiany chłopca w mężczyznę; jako świadectwo odchodzenia w przeszłość mitu cudzego i otwierania się na przyszłość, w której może być kształtowany mit własny. Znajdziemy tu także mnóstwo anegdot, które bawią i zachwycają, zwłaszcza że Kuczok mistrzowsko „używa” góralskiej gwary. Natkniemy się też na błyskotliwie zaprezentowanie absurdów religijno-kościelnych – przykładem może być zniknięcie opasek biodrowych z figur Chrystusa i sensacyjne odkrycie (sic!), że Zbawiciel ma genitalia, a także nagłe i równie zaskakujące ogołocenie Giewontu. Fragmenty te to prawdziwy majstersztyk. „Gnój”, czego nie trzeba przypominać, kończy się wielką katastrofą. Finał „Spisków” to pochwała spełnienia i znalezienia tej właściwej, poszukiwanej może po omacku, drogi. „Zapachniało życiem” (s. 274) – tak brzmi jedno z ostatnich zdań. Pachnie nim w całej tej opowieści, pachnie oszałamiająco. Warto!

Wojciech Kuczok, Spiski, Wyd. W.A.B., Warszawa 2010.