piątek, 27 kwietnia 2012

O spotkaniu z dr. Dariuszem Nowackim w TVP Olsztyn

W środę 25 kwietnia w ramach Kortowskich Spotkań z Literaturą gościliśmy dr. Dariusza Nowackiego. Dzień później w Informacjach w TVP Olsztyn mogliście obejrzeć materiał z tego wydarzenia. Relację z trzynastej odsłony Kortowskich Spotkań z Literaturą można obejrzeć pod adresem: http://www.tvp.pl/olsztyn/informacja/informacje/wideo/26412-godz-2145/7193375

niedziela, 22 kwietnia 2012

Rozmowa z dr. Dariuszem Nowackim w "Naszym Olsztyniaku"

W ramach zapowiedzi najbliższej odsłony Kortowskich Spotkań z Literaturą w niedzielnym wydaniu "Naszego Olsztyniaka" (2012, nr 913) możecie przeczytać rozmowę z dr. Dariuszem Nowackim. Krytyk literacki, który odwiedzi nas w środę 25 kwietnia, w rozmowie z Adą Romanowską stwierdza m.in.: "Z punktu widzenia mediów literatura, zwłaszcza ta fikcjonalna, nie jest ważna. Skoro jakieś 90 procent populacji nie czyta, to chyba rzeczywiście nie jest istotna. [...] Literatura przesunęła się w stronę subkultury, realizuje się z niszy, a może i w undergroundzie. Weszliśmy w epokę postliteracką czy - szerzej - posthumanistyczną. A jeśli kogoś przeraża przedrostek "post", może go sobie zamienić na słówko "marginalny". Bo przecież nie chodzi o żaden kres literatury. Idzie wyłącznie o to, że w społeczeństwach późnej nowoczesności komunikacja literacka utraciła swoje uprzywilejowane miejsce. Literatura cały czas powstaje, krąży i oddziałuje, ale właśnie na marginesie".

Całość rozmowy, zatytułowanej "Słowo na marginesie", możecie przeczytać pod adresem: http://m.wm.pl/gofiles/NAOL_10.pdf

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

25 IV 2012 r (środa) - Kortowskie Spotkania z Literaturą - wykład dr. Dariusza Nowackiego

Trzynasta odsłona Kortowskich Spotkań z Literaturą - wykład dr. Dariusza Nowackiego

Uniwersytet Warmińsko Mazurski:
Instytut Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej oraz Instytut Filologii Polskiej
zapraszają na
Kortowskie Spotkania z Literaturą 25 IV 2012
(odsłona trzynasta)

Miejsce: Wydział Humanistyczny, Aula Teatralna [przy wejściu głównym na prawo w stronę szatni], ul. Obitza 1 [Kortowo 2]

25 kwietnia (środa) godz. 15.00 –
„Twarz i dzieło. Pisarze wśród mediów masowych” –
wykład dr. Dariusza Nowackiego

Dr Dariusz Nowacki – jeden z najwybitniejszych polskich krytyków literackich. Był jurorem Nagrody Literackiej Nike. Pracownik naukowy Uniwersytetu Śląskiego. Redaktor kwartalnika kulturalnego „Opcje”. Laureat Nagrody im. Ludwika Frydego. Autor m.in. takich książek jak „Zawód: czytelnik. Notatki o prozie lat 90.”, „Wielkie Wczoraj”, „Kto im dał skrzydła. Uwagi o prozie, dramacie i krytyce (2001-2010)”.

Patronat honorowy: JM Rektor UWM prof. dr hab. Józef Górniewicz

Patronat medialny: Radio UWM FM, TVP Olsztyn i „Nasz Olsztyniak”

niedziela, 15 kwietnia 2012

Dr Dariusz Nowacki gościem kwietniowej odsłony Kortowskich Spotkań z Literaturą

Gościem trzynastej odsłony Kortowskich Spotkań z Literaturą będzie dr Dariusz Nowacki, jeden z najwybitniejszych krytyków literackich w Polsce. W ramach pierwszej zapowiedzi spotkania - które odbędzie się 25 kwietnia - publikujemy poniżej okładkui wybranych książek naszego kwietniowego Gościa:






środa, 4 kwietnia 2012

Reportaż krzepi? Z Małgorzatą Szejnert rozmawia Daria Bruszewska

fot. Piotr Przytuła
Praca reportera to ciągłe zmaganie się z granicami i barierami. Właśnie o nich chciałabym z Panią pomówić. W rozmowie z Agnieszką Wójcińską zauważa Pani, że „reporter powinien pisać o tym, o czym ludzie mało wiedzą albo wiedzą w niewłaściwy sposób”. Z drugiej strony – deklaruje Pani, iż to ciekawość skłania do podjęcia tematu. Czuje Pani potrzebę ciągłego przesuwania granic poznania? Są przecież tacy, którzy twierdzą, że niewiedza jest błogosławieństwem…

Niewiedza, być może, bywa błogosławieństwem w pewnych sytuacjach życiowych, ale jednak powinniśmy dążyć do tego, żeby mieć elementarną wiedzę o świecie. Kiedy uświadomiłam sobie, że nic nie wiem o Zanzibarze, a potem dowiedziałam się, czym był w XIX wieku, pomyślałam, że jednak powinnam to wiedzieć. Człowiek wykształcony i społeczny powinien być świadom różnych cierpień świata. Nie powinniśmy usprawiedliwiać swojego lenistwa czy obojętności stwierdzeniem, że niewiedza jest błogosławieństwem. Szkoda, że nasze media zajmują się sprawami drugorzędnymi. Tkwimy w plotkarskim prowincjonalizmie. Z telewizji, z prasy i z radia, choć radio się chyba jeszcze najbardziej broni, dowiadujemy się ciągle o jakichś mało ważnych przepychankach i głupich urazach na własnym podwórku. Ci ludzie, których w telewizji zaprasza się do wywiadów, rzadko mówią o ważnych sprawach, na przykład o zapalnych punktach świata. Niedawno przeczytałam w „Gazecie Wyborczej” o tym, jak wielkie jest zagrożenie cyberatakami ze strony Korei Północnej. Zupełnie nie miałam o tym pojęcia. Nie zauważyłam, by ten niepokojący tekst wywołał jakakolwiek dyskusję. My się zastanawiamy, czy pan Y został obrażony przez  pana X. To zajmuje wiele godzin na bezcennych falach. W tym czasie moglibyśmy się dowiedzieć o czymś naprawdę ważnym.

Subiektywne wybory osób związanych z mediami dość często odpowiadają za powszechną wiedzę o jakimś zjawisku. Pojawia się więc pytanie o granicę pomiędzy tym, o czym trzeba pisać, a tym, co lepiej przemilczeć. Czy reportaż zna tematy tabu?

Myślę, że powinien, ale nie można tu stosować żadnych ogólnych zasad. Tabu może być za każdym razem zupełnie inne: może wiązać się np. z sytuacją bohaterów, którzy są w dany temat zaangażowani, i z tym, jak dalece reporter może naruszać ich intymność i bezpieczeństwo. Poza tym, jest coś takiego jak tabu estetyczne. Do jednej z gazet, w której pracowałam, przyniesiono kiedyś tekst o nekrofilii. Nekrofilia nie musi być tematem tabu. Musimy mieć jednak uzasadnienie społeczne, by się nią zająć i musimy znaleźć dla tekstu odpowiednią formę. Tymczasem tamten materiał był sensacyjny, epatujący. Autor zdecydowanie naruszył w ten sposób tabu moralne i estetyczne.

A kwestie kulturowe?

No tak… Nie powinno się oceniać ludzi ze względu na rasę, religię czy narodowość, nie wolno kpić z Mahometa i z Pana Boga, ale nie można tez całkowicie ulegać presji poprawności politycznej. Poprawność polityczna może krępować swobodę pisania, utrudniać krytykę, spełniać rolę kontrolera, którego ciągła obecność usztywnia i peszy. Ale jeśli się z nią nie liczymy, możemy naruszyć inną równowagę – wykazać brak wrażliwości wobec innych. Trzeba to za każdym razem indywidualnie rozstrzygać, uzależniając swoją decyzję także od tego, do kogo kieruje się tekst.

Pani reporterskie opowieści to formy, w których ujawnia się absolutna dbałość o szczegóły. Zastanawia mnie to w kontekście odpowiedzialności za słowo i granic tej odpowiedzialności. Reportaż wymaga wiedzy i uczciwości. A jak rzecz ma się z obiektywizmem? Jest możliwy? Wskazany?

fot. Piotr Przytuła
Obiektywizm to słowo, które niczego nie załatwia. Reporter z natury rzeczy nie jest obiektywny – jest istotą myślącą na swój sposób, czującą na swój sposób, jednym słowem indywidualną. Zawsze się ku czemuś skłania. Chodzi jednak o to, żeby, w miarę możliwości, próbował zbliżyć się do prawdy, nieraz wbrew własnym przekonaniom wynikającym z poglądów, dotychczasowego doświadczenia, charakteru czy nawet fizyczności... Uzyskanie pełnej prawdy jest często niemożliwe, ale trzeba do niej dążyć poprzez uczciwą dokumentację i oddawanie głosu różnym stronom dramatu.

Tej odpowiedzialności za słowo i za prawdę, musi towarzyszyć wspomniana już przez Panią odpowiedzialność za bohatera…

Naturalnie. Reporter często jest w stanie lepiej ocenić sytuację bohatera niż sam bohater, który nie zawsze wie, co może mu grozić, jeśli się ujawni. Autor nie całkiem uczciwy, korzysta z tej niewiedzy, bo dzięki temu ma lepszy materiał. Teksty o sytuacjach bulwersujących, kontrowersyjnych, krańcowych są atrakcyjne. Mogą jednak sprowadzić na bohatera kłopoty, a nawet nieszczęście. Trzeba więc posłużyć się sposobami, które są od dawna znane reporterom. Można zastosować kamuflaż, w taki sposób jednak, by nie zakłamywać sytuacji. Kamuflaż może dotyczyć formy, ale nie treści. Można posłużyć się także innym sposobem, znanym nam doskonale z czasów cenzury, czyli stworzeniem bohatera zbiorowego, zbudowanego z kilku postaci. Nie wolno jednak z tego korzystać pochopnie. Te wszystkie metody usprawiedliwia tylko konieczność. I czytelnicy powinni być o nich poinformowani.

Przychodzi mi do głowy jeszcze jedna granica. Deklaruje Pani unikanie emocji i to się wyczuwa w Pani książkach. Nie wchodzi Pani także „w kadr” opisywanego świata. Gdzie zatem jest (w tekście) miejsce dla reportera? Czy jest jakaś bariera, której nie wolno mu przekroczyć?

Myślę, że wiele zależy od temperamentu reportera. Nie wyobrażam sobie, na przykład, żeby Jacek Hugo-Bader przestał istnieć w swoich reportażach. To jest jego forma, jego temperament, jego znak firmowy. Są reporterzy dużo bardziej powściągliwi – i ja się do nich zaliczam, choć czasem, kiedy jest to konieczne, występuję w tekście. Osobna sprawa, to reporter zaangażowany, który znalazł się w obliczu cudzego nieszczęścia. Myślę, że powinien się angażować tylko do pewnego stopnia. Nie powinien na przykład zastępować instytucji charytatywnych, czy broniących praw człowieka. Nie powinien, kiedy pisze o głodzie, myśleć o tym, by wszystkich wykarmić. Nie powinien zmieniać swojej roli, bo  jego zadaniem jest doniesienie światu o nieszczęściu, a nie pomoc jednostkom, które spotkał  na swojej drodze. Co nie znaczy, że nie może im pomagać, jeśli jest w stanie, ale to już jego prywatna sprawa.

W kontekście tego, o czym Pani mówi, przypomina mi się zdjęcie, które do tej pory jest często komentowane. Mam na myśli fotografię wykonaną przez Kevina Cartera, który uwiecznił swoim aparatem sępa stojącego w tle za wychudzoną czarnoskórą dziewczynką. W dyskusjach powraca kwestia etyczności zachowania tego fotoreportera, pojawiają się pytania o to, czy powinien pomóc dziewczynce…

Nie wiem, jak to się skończyło. Ale taki problem czy pomagać, czy dawać świadectwo i jakiego dokonać wyboru, gdy to się nie da pogodzić, zawsze będzie istniał…

Powiedziała Pani w jednym z wywiadów, że reporter pracujący z notesem bardziej angażuje się w rozmowę, skupia się na bohaterze. Można zatem postawić pytanie o ustanowienie kolejnej granicy, tym razem związanej z pozyskiwanie informacji za pomocą nowoczesnych technologii. Czy korzyści, jakie niesie z sobą Internet, przewyższają zagrożenia, czy jest raczej odwrotnie?

Internet zaczyna zastępować prasę papierową. W prasie jest coraz mniej miejsca na reportaż, a amatorskie blogi stają się często reportażami. To nie tylko opowieści o tym, co ich autorzy przeżyli, ale także opowieści o innych, o sytuacjach, które zostały zaobserwowane przez blogerów. Reportaż staje się formą dostępną dla wszystkich ludzi, którzy są wrażliwi, którzy obserwują, którzy mają zdolność przekazania tych obserwacji. I w tym kontekście Internet staje się szansą dla reportażu.
Jeśli chodzi o Internet jako narzędzie pracy, to jest to kij o dwóch końcach. Z jednej strony jest dobrodziejstwem – pomaga nie tyle w zdobywaniu informacji, ile tropów do informacji – na przykład tropów do bohaterów, których szukałam potem na Zanzibarze, żeby z nimi porozmawiać. Internet pomaga zbudować bazę do pracy. Jest jednak także bardzo niebezpieczny. Oferuje taką masę ciekawych informacji, że trzeba być niezwykle czujnym, żeby nie dać się im wessać. Nie można ich gromadzić za dużo, bo potem jest okropny problem z selekcją. Ta masa informacji nas obezwładnia, chce się za nimi podążać bez końca.

Co może być fascynujące i niebezpieczne dla osób, które, podobnie jak Pani, kochają szczegóły…

O tak, dla takich osób jak ja, Internet to raj! Może się on jednak zamienić w piekło – piekło konieczności dokonywania wyboru. Innym niebezpieczeństwem Internetu jest to, że rozleniwia – siedzi się przed ekranem zamiast wstać i wyruszyć w drogę. Podróże są wspaniałą  przygodą, ale są też kłopotliwe i kosztowne. Internet pozwala na to, żeby, nie wstając z  krzesła, wszystko sobie obejrzeć. Opowiem Pani pewna historię. Chciałam zobaczyć freski Giotta w kaplicy Scrovegni. Zamówiłam bilety pół roku wcześniej i pojechałam do Padwy. Okazało się, że pobyt w kaplicy może trwać jedynie piętnaście minut, że trzeba iść gęsiego, wąską kładką, ze sznurowymi barierami po bokach. Te okoliczności, pośpiech, ograniczenie, sprawiły, że nie zobaczyłam niczego. Jedyne wrażenie, jakie wyniosłam z kaplicy było takie: to naprawdę istnieje. Po powrocie do Polski obejrzałam kaplicę w Internecie. Wszystkie freski razem i każdy z osobna za pomocą zoomu. Pomyślałam, że można, nie ruszając się z miejsca, napisać tekst do pisma turystycznego o kaplicy Scrovegni. Trzeba mieć charakter, żeby oderwać się od Internetu i zanurzyć w prawdziwe życie... Można zapytać tylko: gdzie jest prawdziwe życie?

Mamy coraz więcej dowodów na to, że dla wielu osób świat wirtualny jest bardziej rzeczywisty. Tak jest, na przykład, w przypadku bohaterów Sali samobójców. Internet jest dla nich „pierwszym” światem.

fot. Piotr Przytuła
Są reporterzy, którzy nie tylko odrzucają pokusę Internetu, ale i pokusę łatwej podróży. Tak zrobił nieżyjący już reporter Tiziano Terzani w książce Powiedział mi wróżbita. Według Terzaniego wróżbita powiedział mu, że przez rok nie wolno mu latać samolotami, bo zginie. Zaczął on więc podróżować nie odrywając się od ziemi. Zdał sobie sprawę z tego, że planeta widziana z dołu jest zupełnie inna niż widziana z góry. Ziemia widziana z dołu ma granice, które trzeba przekraczać za pomocą wiz, ma łańcuchy górskie, przez które trzeba się przedrzeć, ma drogi, po których wędrują ludzie z tobołami. Ta nowa planeta okazała się dużo większa niż znana mu dotąd i ciągle się rozrastała. Teraz jest sporo książek, które wyrażają bunt przeciw ułatwieniom cywilizacyjnym, dzielącym reportera od rzeczywistości. Niedawno zetknęłam się z książką Teda Conovera Szlaki człowieka. To także jest opowieść o trudnych podróżach.

Ciekawe jest to, że autor za punkt wyjścia obrał element infrastruktury, któremu na ogół nie poświęcamy zbyt wiele uwagi. Conover jednak posłużył się drogami jako pretekstem do opowiedzenia o życiu ludzi, którzy są z nimi związani: zawodowo i osobiście.

Zgadza się. Niedawno ukazała się także książka Po Syberii, opowiadająca o podróży, która odbywa się, mówiąc metaforycznie, na samym dole, na poziomie autostopu. Trochę tak, jak u Jacka Hugo-Badera, bo Colin Thubron też spotyka i przemieszkuje u rozmaitych syberyjskich dziwaków, mistyków, alkoholików, ludzi, którzy noszą na sobie piętno lagrowe. Ale to zupełnie inne książki.

Przywołane przez Panią reportaże, pokazują, że gatunek ma się nieźle. Może to dobrze, że dla reportażu nie ma miejsca w prasie, bo dzięki temu ukazują się one w formach książkowych, a autorzy mają większe pole do popisu?

Rzeczywiście, reportaże coraz częściej (i coraz szybciej) trafiają do wydawnictw. Niektórzy wydawcy wręcz poszukują tego gatunku, choć jeszcze niedawno bronili się przed nim jako przed formą pośledniejszą niż fikcja. Literatura faktu ma świetną pozycję.

Mam wrażenie, że nasza rozmowa zatoczyła koło. Okazuje się, że – wbrew pozorom – jest jeszcze wiele do opisania. A może do opisania w inny sposób?

Tak… Świat wydaje się bardzo dobrze opisany, więc reportaż coraz częściej sięga po historię. Kiedy pisałam swoją ostatnią książkę, uświadomiłam sobie na nowo, jak ciekawa jest historia XIX wieku. Żeby zrozumieć świat, trzeba sobie ją przypominać.

Na szczęście są tacy, którzy nam przypominają i pozwalają zrozumieć. Poprzez losy jednostek opowiadają o sprawach uniwersalnych. Myślę o książce Wojna nie ma w sobie nic z kobiety Swietłany Aleksijewicz…

To wspaniała książka… Podobnie zresztą jak książki Hatzfelda o Rwandzie czy historia Liao Yiwu Prowadzący umarłych. Wszystkie te książki są do siebie podobne, to głównie zapisane przez autorów zwierzenia ich bohaterów. Świadczą o tym, jaką wartość ma prawdziwa rozmowa w opozycji do tego, co proponuje Internet. Siła bezpośredniego kontaktu jest olbrzymia.

Wspomniane teraz reportaże sprawiają, że ich odbiorcy może się, zgodnie z życzeniem sformułowanym przez Wojciecha Tochmana, „zrobić niedobrze”. Reportaż musi sprawiać ból?

fot. Piotr Przytuła
Ja bym wolała, żeby człowiekowi zrobiło się dobrze. Mnie, po przeczytaniu książki Aleksijewicz, zrobiło się dobrze. Rzeczywiście, cierpiałam czytając te reportaże, ale – w sumie – mam wrażenie oczyszczenia, katharsis. Nie można zapiekać w sobie lęku, nienawiści czy bólu. Ciężko doświadczone bohaterki książki Aleksijewicz bronią się przed tym z godną podziwu dzielnością. Elementem katharsis jest także to, że znalazł się reporter, który o nich napisał, sprawił, że ludzie będą o nich wiedzieli, że zastanowią się nad ich losem. Reportaż, który uczciwie mówi o cierpieniu, powinien sprawić, że poczujemy się pokrzepieni. Każdy taki reportaż uczestniczy w walce ze złem.

Taka optymistyczna refleksja może chyba stanowić podsumowanie naszej rozmowy. Serdecznie Pani za nią dziękuję.