czwartek, 28 października 2010

"Jestem czeladnikiem". Z Markiem Krajewskim rozmawia Piotr Przytuła

Analizując Pańską twórczość szukałem słów, które byłyby dla niej kluczowe. Zastanawiałem się nad określeniem „mała ojczyzna” - Wrocław i Lwów są przecież „bohaterami” tak samo ważnymi, jak Mock czy Popieliski. Moim zdaniem jest to jednak słowo „relacja”. Relacja między dobrem a złem, przestępcą a stróżem prawa, kobietą a mężczyzną. A może niepotrzebnie doszukuję się drugiego dna?

fot. Piotr Przytuła
Wyraz „relacja” jest tak pojemnym terminem, że może objąć bardzo wiele elementów, bardzo wiele związków pomiędzy ludźmi, pomiędzy człowiekiem a miejscem czy pomiędzy krajem jednym a drugim. Toteż rzekłbym, że przyjął Pan bardzo wygodne dla siebie określenie. Ale rzeczywiście jest to określenie, które oddaje bardzo wiele charakterystycznych cech, które występują w mojej twórczości.


W wielu wywiadach wspomina Pan, iż jedną z jego ulubionych książek, a zarazem źródłem inspiracji przy tworzeniu kryminałów, jest „Lalka”, czego, zapewne, nie zrozumieją niektórzy studenci filologii polskiej:) Jakie to inspiracje?

„Lalka” jest wspaniałą powieścią historyczną i epicką jednocześnie, czyli powieścią, która przedstawia bardzo szczegółowo i dokładnie, różne elementy świata, który nie istnieje. Dla mnie „Lalka” jest powieścią archeologiczną, natomiast, z punktu widzenia Prusa, jest to oczywiście powieść współczesna, ponieważ opisywał on współczesną mu Warszawę. Autor „Lalki” jest moim wzorem, moim mistrzem. Jest to głęboka wspaniała powieść psychologiczna, obyczajowa, którą cały czas, na nowo odczytuję i w której cały czas doszukuję się nowych elementów. Widzę zresztą, że nie tylko ja jestem wielkim miłośnikiem tej powieści, ponieważ coraz częściej pojawiają się jej nowe interpretacje. Weźmy na przykład ostatnią głośną pracę krytyczną na temat „Lalki”, pt. „Wokulski w Paryżu”, gdzie Krzysztof Rutkowski. Odczytuje on postać głównego bohatera, jako postać, która symbolizuje napięcie pomiędzy apollińską i dionizyjską naturą człowieka.

Pan również opisuje nieistniejące światy?

Zdecydowanie tak. „Lalka” jest powieścią o mieście, którego nie ma, a ja sam  w moich powieściach też staram się stworzyć opowieść o mieście, które nie istnieje. Mówię tutaj zwłaszcza o cyklu „wrocławskim”, bo Wrocław musiałem pieczołowicie odtwarzać, gdyż był w 70 % zniszczony.

Znacznie mniejsze problemy miał Pan przy rekonstrukcji Lwowa.

W wypadku Lwowa nie miałem praktycznie żadnych problemów. Tak naprawdę wystarczyło tam pojechać. To miasto stoi i jest! A wracając jeszcze do Prusa: dokładność, i precyzja jego opisów, świetna charakterystyka psychologiczna bohaterów, to jest to, na czym się wzoruję. Dam Panu przykład. Prus pisze w pewnym momencie, że Wokulski jadąc powozem wyobraża sobie, że koła nie toczą się po bruku ulicy, lecz po jego własnym mózgu. Określenie to tak mi się spodobało, że sparafrazowałem je w jednej z moich książek.

Z jednej strony trzyma się Pan toposów wynikających z konwencji czarnego kryminału (np. zrujnowane życie głównych bohaterów, czy też topos kobiety fatalnej), z drugiej – sporo w pańskich książkach nawiązań do mitologii. Najpierw „Głowa Minotaura” potem „Erynie”… Czy wynika to tylko z fascynacji filologa klasycznego, czy raczej z chęci zarażenia tą fascynacją odbiorców? A może, po prostu, od mitologii nie da się uciec?

To na pewno wynika z tego, że zostałem przez mitologię, przez kulturę antyczną uformowany. W końcu przez pięć lat studiowałem filologię klasyczną, dodajmy, że były to studia, które bardzo mi się podobały i, co najważniejsze, które były świadomym wyborem, bowiem starożytność interesowała mnie przez całe liceum a nawet wcześniej. Toteż niewątpliwie zostałem kulturą antyczną przesiąknięty, zostałem przez nią ukształtowany. A tytuły mitologiczne? Po pierwsze: są właśnie wyrazem tego, że ja od mitologii nie uciekam, wręcz przeciwnie, przywołuję ją. Ale nie ma tutaj raczej żadnego celu dydaktycznego, aby ludzie poznawali mitologię. Moim zdaniem nie trzeba tego robić. Mitologia bowiem jest wspaniałym zbiorem tak pierwotnych i interesujących opowieści o człowieku, że każdy humanista, prędzej czy później, sięgnie do tych opowieści. Toteż cel dydaktyczny mi nie przyświeca, powód jest prosty – mitologia to jest to, przez co zostałem ukształtowany. Po drugie: tytuły mitologiczne otwierają mój nowy cykl, cykl „lwowski”, i mają za zadanie odróżniać go od cyklu poprzedniego.

Moje następne pytanie dotyczy nazwiska Eberharda („Mock” bowiem w języku angielskim oznacza „drwić”), chciałbym zapytać, czy taka konstrukcja nazwiska głównego bohatera nie ma na celu ośmieszenia krystalicznie czystych postaci, niezłomnie stojących po stronie prawa? Czy Mock nie jest przypadkiem bohaterem naszych czasów, który wie, że złu trzeba odpłacać się tym samym? Czy taki bohater nie jest, właśnie przez swoje ułomności, bliższy nam, zwykłym śmiertelnikom?

To bardzo ciekawe, bo pytanie nawiązujące do angielskiego czasownika „mock” już raz się pojawiło i, co więcej, było postawione przez młodą absolwentkę filologii polskiej we Wrocławiu. Czyli osoby, które są przyzwyczajone do bardzo wnikliwej i szczegółowej interpretacji, bardzo często znajdują pewne interesujące uzasadnienia w różnych faktach językowych i wyrazach, co niekoniecznie musi pokrywać się z intencją autora. Pana interpretacja jest, co prawda, bardzo interesująca, ale to nazwisko powstało w nieco inny sposób. Znalazłem je po prostu w spisie nazwisk, a spodobało mi się z powodu rozłożenia akcentów. Kiedy wypowiadamy nazwisko „Eberhard Mock” akcentuacja buduje tu, jak Pan wie, męską kadencją.

Czyli charakterystycznym dla czarnych kryminałów rozłożeniem sylab: trzy w imieniu jedna w nazwisku.

Nazwisko głównego bohatera jest zatem stworzone ze względów eufonicznych. Równie dobrze może to być, np. Eberhard Berg. Ale nazwisko Mock znalazłem wcześniej niż Berg, przeglądając listę kandydatów do sejmu śląskiego. A imię Eberhard po prostu mi się podoba.

fot. Piotr Przytuła
Natomiast imię głównego bohatera cyklu „lwowskiego” nie jest przypadkowe.

Tak. Edward to imię mojego ojca, którego chciałem w ten sposób jakoś uczcić. A jeśli chodzi o nazwisko, to po prostu lubię kolor popielaty. Dlatego nazwiska głównych bohaterów moich powieści, są zawsze przemyślane. Natomiast nazwiska bohaterów pobocznych są przypadkowe – otwieram książkę telefoniczną „na chybił trafił” i tak je znajduję.

Co z ekranizacją pańskich powieści? Tyle mówiło się o tym, że reżyserem miał być najpierw Filip Bajon, potem Patryk Vega. A tymczasem, już od dawna nie mamy żadnych informacji na ten temat.

Nie będzie tego filmu, projekt najzwyczajniej w świecie upadł z powodów finansowych. Film nie powstanie ani w wersji serialowej, ani nie zostanie wydany na DVD, jak planował Vega, nie powstanie też jeden wielki epicki obraz, który miał być porównywalny z filmem „Dawno temu w Ameryce”. Tego wszystkiego nie będzie i ubolewam nad tym jako wielki kinoman.

Chyba można zaryzykować stwierdzenie, że jest Pan nie tylko kinomanem, ale także audiofilem. Bowiem także dobra muzyka rockowa znajduje się w obszarze Pańskich zainteresowań, które zresztą, dzieli Pan z Mariuszem Czubajem.

Tak jest! Oczywiście. To jest muzyka, której słuchałem w latach szkolnych, licealnych i której słucham do dzisiaj. Na przykład, jadąc dzisiaj do Olsztyna samochodem, przesłuchałem dwóch płyt zespołu „Emmerson, Lake and Palmer”, który jest zupełnie nieznany młodemu pokoleniu. Ale nie tylko muzyka rockowa, także muzyka klasyczna, zwłaszcza barokowa, w mniejszym stopniu jazzowa. Natomiast mój przyjaciel, Mariusz Czubaj, oprócz tego, że, podobnie jak ja, słucha muzyki rockowej, jest też miłośnikiem współczesnej muzyki poważnej, który regularnie uczestniczy w festiwalu „Warszawska Jesień”. Ja do muzyki współczesnej mam większy dystans.

Jeden z wywiadów przeprowadzonych z Panem nosił tytuł „Nie czytam kryminałów”. Abstrahując trochę od jego treści, chciałbym zapytać, czy wynika to z kondycji polskiej powieści kryminalnej?

fot. Piotr Przytuła
Ależ skąd. Jestem najdalszy od tego, aby negatywnie oceniać moich kolegów po piórze, w ogóle nie będę oceniał innych pisarzy, bo to nie jest moje zadanie. To zadanie dla krytyków literackich. Natomiast ten tytuł wynika z mojej pokory, tzn. ja czytam tylko wielką literaturę, po to, by podpatrywać mistrzów, żeby uczyć się mistrzowskiej frazy, mistrzowskiego opowiadania, narracji czy świetnego przedstawiania bohaterów. Dlatego czytam tylko najlepszych, np. Dostojewskiego, Tomasza Manna, Güntera Grassa. To są mistrzowie, których czytam i przy których jestem czeladnikiem. Dlatego nie pokuszę się o ocenę stanu polskiego kryminału.

środa, 27 października 2010

„W Polsce krytyka kryminalna jest na poziomie froterki…” Z Mariuszem Czubajem rozmawia Daria Bruszewska

Pozwoli Pan, że będę rejestrować naszą rozmowę…

fot. Piotr Przytuła
Ja całe życie nie posługiwałem się dyktafonem, w związku z tym, jak przyjechałem robić rozmowę z kolegą Markiem Krajewskim i żeśmy się spotkali w takiej knajpie we Wrocławiu, która się nazywa „Pod Złotym Psem” (zawsze bardzo chętnie opowiadam o tym, jak myśmy się spotkali, ponieważ o tym, jak żeśmy wychodzili, to już nie za bardzo mogę opowiadać, bo moja pamięć w tym zakresie jest chybotliwa mocno). W każdym razie, następnego dnia bardzo wnikliwie i nerwowo, po pierwsze, szukałem notatek, czy są. Są - okazało się. No to druga sprawa – czy one są aby czytelne. Okazało się, że są czytelne, ale – ku mojemu zdziwieniu – pojawiły się tam zdania w języku czeskim, którym nie władam, jako żywo. Co się okazało – rekonstrukcja zdarzeń doprowadziła do tego, że towarzyszyli nam koledzy Marka Krajewskiego, z których jeden był bohemistą i ów kolega postanowił napisać kilka tytułów czeskich filmów, które, jak wiadomo, brzmią śmiesznie, bo wszystko, co po czesku, brzmi dla nas bardzo śmiesznie. O, to tak à propos przeprowadzania wywiadów.

Popkultura jest traktowana przez polskich badaczy wciąż, takie mam wrażenie, jako coś, co nie zasługuje na refleksję naukową. Tymczasem, książki które Pan wydaje, pokazują, że można o kulturze popularnej mówić w sposób przystępny, nie rezygnując z walorów naukowych pracy. Dlaczego akademicy tak bardzo boją się popkultury?

Dzieje się tak chyba dlatego, że w stosunku do kultury popularnej obowiązuje taki sam schemat, jaki obowiązuje w ogóle w stosunku do literatury popularnej. W moim przekonaniu korelacja między tymi dwoma obszarami jest bardzo bliska. Ktoś, kto zajmuje się jednym i drugim jest traktowany w Polsce jako taki bękarci syn (albo bękarcia córka). Zajmowanie się tym jest taką dziedziną, no… wstydliwą, z nieprawego łoża. W polskiej tradycji zajmowanie się zarówno naukami społecznymi, jak i nauką o literaturze, która - de facto - jest nauką społeczną na swój sposób, to jest zajmowanie się, uczenie rzecz biorąc, performatywnymi skutkami tych zdarzeń. To znaczy, mówiąc mniej uczenie, chodzi o to, czy nasze działania społeczne, albo praktyki kulturowe, literackie itd., działają społecznie, czy nie, czy wzbudzają w nas emocje patriotyczne, narodowe, państwotwórcze, czy nie wzbudzają. Jak nie wzbudzają, to nie należy się nimi zajmować, ponieważ one są nieważne, są – jakby to powiedzieć – klasy b… Albo klasy c. Jak wzbudzają – no to jest to ten prawdziwy obszar zainteresowań, a tym samym – mówiąc krótko – msza za ojczyznę zawsze wzbudzi zainteresowanie, natomiast mecz piłki nożnej – niekoniecznie. Jakkolwiek przedwczorajszy (12 października – przyp. D.B.) mecz Serbów z Włochami, kiedy to Serbowie zdemolowali Genuę i spalili flagę albańską i skończyło się wszystko notami na poziomie ministrów spraw zagranicznych, a nawet wyżej, pokazuje, że z praktykami popkulturowymi niekoniecznie jest tak prosto.

Heinz, główny bohater książki „21:37”, nosi na szyi kostkę swojego ulubionego artysty (Steve’a Raya Vaughana), traktując ten przedmiot tak, jakby był relikwią. W książce „Biodra Elvisa Presleya” zwraca Pan uwagę na to, że sfera sacrum i popkultura wcale nie są oddalone od siebie tak bardzo, jak nam się wydaje. Co jest tego powodem?

Myślę sobie, że każdy z nas, no może przesadzam, że każdy, ale ja swoje klęczniki mam. I niekoniecznie są to klęczniki świętych ustanowionych przez kościół.

Klęczniki świętych rocka?

Klęczniki świętych rocka tak. Lou Reed, Neil Young, chłopaki z Led Zeppelin zasługują na swój klęcznik. Muszę pani powiedzieć, że smutno mi się strasznie zrobiło, jak pewnego dnia, to było chyba trzy, czy cztery dni temu (9 października – przyp. D.B.), wchodzę w Internet i w „Google” pojawia się przypominacz, że dzisiaj są siedemdziesiąte urodziny Johna Lennona. Pomyślałem sobie: Jezu, on jest w wieku mojej matki…

I cała legenda upada?

Może nie cała, ale to nabiera zupełnie innego wymiaru, może bardziej ludzkiego. On ma siedemdziesiąt lat… Myślę, że każdy te swoje klęczniki ma, tak w przypadku muzyki rockowej, tak też w przypadku literatury kryminalnej. Ja też. Staram się oszczędzać stawy kolanowe, ale mimo wszystko, przynajmniej metaforycznie, te klęczniki istnieją. I nie ma w tym niczego złego. Krótko mówiąc – każda kultura ma takich świętych, jakich sobie sama stworzyła.

I na jakich zasługuje?

Tak. Takich na jakich zasługuje i jacy są jej potrzebni.

Liczne nawiązania do kultury popularnej w powieściach napisanych wspólnie z Markiem Krajewskim są Pana zasługą, czy obydwaj interesujecie się zjawiskami popkulturowymi?

My należymy do tej szczęśliwej, pięknej generacji i jeszcze łapiemy się na lata sześćdziesiąte. Ja to już z trudem, bo ’69, Marek ’66, więc lepiej. Lepiej byłoby 666 tak naprawdę, no ale jest całkiem nieźle. W każdym razie – to jest tak, że ze względów czysto generacyjnych, my nie jesteśmy w stanie odwoływać się do niczego innego. Dla nas takim, można powiedzieć, chlebem powszednim, tlenem kulturowym, jest kultura popularna właśnie. To są praktyki z zakresu muzyki rockowej, sportu, to, czym chłopak w naszym wieku nasiąknął. Nie dziwota, że my odwołujemy się do tych doświadczeń. Nie jesteśmy tu ani oryginalni, ani nie wyważamy otwartych drzwi. Jak się czyta powieści Iana Rankina, to inspektor Rebus nie robi nic innego, tylko słucha szkockiego rocka. A przecież inspektor Rebus jest – mniej więcej – rówieśnikiem naszych bohaterów – tych, których stworzyliśmy z Markiem Krajewskim wspólnie oraz Heinza. Oddychamy tą kulturą, którą nasiąkliśmy, która była wokół nas i wydaje nam się to generacyjnie całkowicie usprawiedliwione i zrozumiałe.

Może się wydawać, że zapanowała moda na pisanie w duetach. Nie tylko panowie Krajewski i Czubaj, ale także Gacek i Szczepańska oraz najnowszy duet „kryminalny”, czyli Mizuro i Ostaszewski. Co daje twórcom pisanie w duecie? I skąd ta pokusa, by teoretycy zamieniali się w pisarzy kryminałów?

Myślę sobie, że w pisaniu w duetach tego typu literatury nie ma nic nadzwyczajnego, dlatego, że jest to praktyka stosowana od dawna. W przypadku literatury kryminalnej mamy – przynajmniej od lat sześćdziesiątych – takie duety literackie, które należą dzisiaj do klasyki. Bardzo trudno jest mi powiedzieć, co kieruje innymi, że piszą w duetach, ale w naszym przypadku są to względy dwojakiego rodzaju. Z jednej strony ja zaczynałem jako teoretyk, Marek Krajewski zaczynał jako praktyk, ale piszący powieści retro. Spotkaliśmy się gdzieś, że tak powiem, we współczesności. Mało tego – ja jestem z Warszawy, on z Wrocławia, więc spotkaliśmy się na Wybrzeżu, żeby było logicznie i konsekwentnie. Można powiedzieć, że była to i pewna rozrywka dla nas, jako piszących (jakkolwiek nie przeceniałbym tego elementu), był to pewien sposób sprawdzenia się w sposobie pisania we dwóch, a po trzecie – była to fajna metoda uprawiania pewnego życia towarzyskiego, wtedy, gdy jeden mieszka na Mazowszu, a drugi na Dolnym Śląsku i mogą spotkać się na Wybrzeżu. Było to całkiem sympatyczne. Mam nadzieję, że dzięki tym duetom polskim, którym my w zasadzie przetarliśmy szlaki, trochę skończą się takie pytania dotyczącego tego, co ty pisałeś, a co pisał kooperant, czy ty do połowy, a on od połowy, czy ty parzyste, a on nieparzyste. Książka jest dziełem wspólnym, jest podpisana dwojgiem nazwisk i tego się trzymajmy.

A co daje badaczowi kultury zajmowanie się praktyką literacką?

To zależy, oczywiście. Gdybym był bardzo perwersyjny, to zacząłbym badać, w jaki sposób czytelnicy czytają nasze powieści, te wspólnie napisane, albo moje książki. Wytwarzałbym więc artefakty, które następnie sam bym badał. Taki trochę kanibalizm literacki, ale można się przed nim powściągnąć. Natomiast powiem tak: gdyby mnie pani zapytała, dlaczego ja zajmuję się literaturą kryminalną, co w niej widzę, to dla mnie jest to nieprawdopodobna kopalnia wiedzy o świecie współczesnym, o praktykach życia codziennego, o takim, można powiedzieć, banale życiowym, z którym mamy do czynienia na co dzień i obok którego zwykliśmy przechodzić obojętnie, ponieważ on nam się wydaje całkowicie naturalny, chociaż jest… kulturalny, w tym sensie, że należy do naszych praktyk kulturowych. Stanowi on natomiast nieodzowny element świata powieściowego, na ogół tła, ale czasem to tło przestaje pełnić tylko i wyłącznie funkcję drugorzędną, a staje się równoprawnym bohaterem względem tych wydarzeń, które zwykle przyciągają naszą uwagę.

Pisze Pan, że „…wyobraźnia antropologiczna wykazuje powinowactwo z wyobraźnią detektywów. Zaś wyobraźnia detektywistyczna wymaga wrażliwości antropologa”. Okazuje się zatem, że jako człowiek nauki ma Pan swego rodzaju przewagę nad innymi pisarzami. Czy jednak bycie teoretykiem nie ogranicza Pana jako twórcy?

To jest klasyczny dylemat, przed którym staje każdy student polonistyki i każdy absolwent tego kierunku. To znaczy: do jakiego stopnia uprawianie fachu polonistycznego i świadomość gatunków, rodzajów literackich, rozmaitych technik, jest krępująca, do jakiego stopnia są to kajdanki, a do jakiego stopnia jest to akumulator, który może nas wystrzelić w jakąś przestrzeń. Ja kiedyś, bardzo długo, miałem takie poczucie, że uprawianie tego fachu uniemożliwia jakiekolwiek pisanie. Jak jesteś teoretykiem, to blokujesz sobie wszystkie furtki, drzwi i ścieżki, możliwości, by zajmować się praktycznie literaturą. Za to twierdzenie dzisiaj funta kłaków bym nie postawił, ponieważ uważam, że jest dokładnie odwrotnie. Zwłaszcza w przypadku gatunków popularnych, czyli gatunków takich, które są bardzo silnie skonwencjonalizowane. Konwencja literacka jest kwestią pewnej samowiedzy, jest kwestią pewnego naszego opanowania warsztatu, na takiej samej zasadzie, na jakiej opanowuje się prowadzenie samochodu. Im lepiej to potrafimy, tym będziemy bezpieczniej i stabilniej poruszać się po tym świecie. W moim przekonaniu, psim obowiązkiem autorów kryminałów jest czytanie innych autorów powieści kryminalnych, ponieważ jest to forma treningu. Nie znam autora, Marek Krajewski jest tego jeszcze jednym przykładem, który by nie czytał innych autorów powieści kryminalnych. Jest to dla nas literatura uwrażliwiająca, poprzez którą dowiadujemy się, co można poprawić, co można zrobić lepiej i co można spieprzyć.

Czytałam kiedyś wywiad, w którym Marek Krajewski wyznawał, że nie czyta już kryminałów…

Tak, był taki wywiad, ale muszę pani powiedzieć, że na półkach w domu Marka Krajewskiego jest mnóstwo kryminałów, w dodatku wydanych bardzo współcześnie. Prawda Marek, że czytasz kryminały?

Marek Krajewski: Mało bardzo, teraz już nie.

M. Cz.: Ale czytasz jednak?

M.K.: Kiedyś czytałem.

M. Cz.: O, widzi pani!

Udało się wymusić zeznania J Fakt, że powieść kryminalna jest uwikłana w schematy fabularne ułatwia, czy raczej utrudnia pracę pisarzowi?

To i ułatwia i utrudnia… Z jednej strony, wiadomo, musimy tego naszego bohatera złożyć jakby w daninie temu gatunkowi, trzeba wyposażyć tę literaturę w pewne cechy gatunkowe. Ja bym jednak się bardzo źle czuł jako czytelnik kryminału, gdyby miał on strukturę otwartą, gdyby sprawa nie została rozwikłana, niech ona będzie rozwikłana tak sobie, ale niech będzie rozwikłana, niech będzie jakiś element niedopowiedzenia ale niech jednak będzie to spełnienie. I tego bym się zdecydowanie trzymał. Z drugiej strony to jest taki challenge, że tak powiem nowocześnie po polsku, to znaczy jest tak, że każdy autor stara się w ramach tej konwencji, w której operuje, znaleźć takie elementy, które będą jego spécialité de la maison. Zaczynam w językach świata mówić… Chodzi o to, żeby w ramach tego, co jest nam, wszystkim autorom, wspólne, znaleźć ten element powtarzalny, szczególny, wyjątkowy, który będzie nas od całej reszty odróżniał.

Jak reaguje badacz literatury, gdy inni badacze, czy krytycy wytykają mu potknięcia?

fot. Piotr Przytuła
Ja mam zasadę taką: nie zwykłem dyskutować ze swoimi krytykami. Uważam – i tu mam odwrotną metodę do stosowanej przez Jurka Pilcha, który zwykł polemizować ze swoimi krytykami – że nie należy dyskutować. I to jest zdanie alfa. A zdanie beta będzie brzmiało w ten sposób: nie należy tego czynić tym bardziej w przypadku literatury kryminalnej, gdyż wydaje się na ogół, że na kryminale wszyscy znają się tak, jak na pogodzie i sporcie.

I na polityce.

O tak, i na polityce. Otóż, za przeproszeniem, gówno prawda. To wymaga takich samych kompetencji, jak każda inna dziedzina. Ponieważ w Polsce krytyka kryminalna jest na poziomie froterki, aż tak bardzo nie przejmuję się tymi głosami, ale nie powiem – jak człowiek usłyszy o sobie złe zdanie, to nie spływa to po nim jak po kaczce. Jak się chce uprawiać ten fach, to trzeba wykształcić w sobie pewien chitynowy pancerzyk. Nawet jeśli wydaje nam się, że te zarzuty, które są wytaczane przeciwko brzmią… tak sobie.

Tyle o tym – cytując Pana bohatera?

Tyle o tym.

Dziękuję za rozmowę.

Bardzo dziękuję.

wtorek, 26 października 2010

Wywiad z Markiem Krajewskim w Radiu UWM FM

W piątek 29 października w Radiu UWM FM w programie Łyk Kultury, trwającym od godz. 12.00 do 13.30, możecie posłuchać rozmowy z Markiem Krajewskim, gościem drugiej odsłony Kortowskich Spotkań z Literaturą. Z pisarzem rozmawiać będzie Kasia Staszko. Zapraszamy do słuchania!

poniedziałek, 18 października 2010

O drugiej odsłonie Kortowskich Spotkań z Literaturą na portalu UWM

Na portalu UWM możecie przeczytać relację ze spotkania z Mariuszem Czubajem i Markiem Krajewskim, które odbyło się 14 października:

Szymon Żyliński

Skąd w panu tyle ohydy?

Mistrzowie powieści kryminalnej - Marek Krajewski i Mariusz Czubaj - gościli na UWM podczas drugich „Kortowskich Spotkań z Literaturą", organizowanych przez Instytut Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej oraz Instytut Filologii Polskiej.

Z kilkoma minutami spóźnienia - niczym na występie gwiazdy, która nie trzymając się umówionej godziny, tym bardziej podkreśla swoją wielkość - na salę weszło dwóch skromnych mężczyzn. Jeden w czarnym T-shircie (Czubaj), drugi w stalowoszarym garniturze (Krajewski). Po krótkim wstępie współorganizatora, profesora Sławomira Buryły, mikrofon przejęła dr Bernadatta Darska, moderująca spotkanie. I gdy ona przedstawiała krótką biografię gości, sami zainteresowani chłopięco pod stołem machali nogami - całkiem jak dzieci, które nie dosięgają z krzeseł podłogi.

Cisza wśród publiczności podkreślała jej wyczekiwanie... bo kim okażą się osoby, stojące za makabrycznymi, spływającymi krwią i plwociną zbrodniami? Najsympatyczniejszymi, najzabawniejszymi a przy tym piekielnie inteligentnymi bohaterami wieczoru!

Autorzy poruszyli szereg tematów dotyczących ich rzemiosła, choć jednym z najbardziej interesujących były technikalia związane z pisaniem książki przez dwie osoby jednocześnie - wspomniani wyżej są autorami „Alei samobójców" oraz „Róż cmentarnych".

Na początku Krajewski i Czubaj stworzyli szczegółowy plan, a następnie na zmianę pisali po 30 tys. znaków tekstu, poprawiając fragmenty stworzone przez partnera, jak i imitując jego styl, co zaowocowało wypadkową w postaci doskonale czytających się książek. Dodatkowo autorzy są nie tylko „współpisarzami" ale również przyjaciółmi w życiu prywatnym, co można było zaobserwować podczas ich wypowiedzi, gdyż nie wchodzili sobie brutalnie w słowo, a kulturalnie i z gracją kontynuowali wypowiedź poprzednika. Należy dodać iż, tej swoistej grze słownej, kroku dotrzymywała prowadząca spotkanie doktor Darska, prowokująca iście akademickie tematy, na przykład teatralizacji śmierci, która musi nastąpić w każdym kryminale, aby ludzie chcieli go czytać.

Pisarze podzielili się również z publicznością swymi prywatnymi literackimi fascynacjami, wśród których prym wiedzie legendarny Raymond Chandler, jak również bardziej współcześni twórcy: Henning Mankell czy Ian Rankin. Powołując się na ich twórczość Czubaj, zwrócił uwagę na fakt, iż „w powieści kryminalnej przełamuje się wiele tabu", które potem przesiąkają do innych gatunków. Krajewski natomiast podkreślał rolę ciężkiej, żmudnej, pisarskiej pracy i wspominając kiedyś zadane mu pytanie „Skąd w panu tyle ohydy?" bezwiednie rozłożył ręce i uśmiechając się szeroko powiedział: „Ja po prostu staram się dostarczyć czytelnikom godziwej rozrywki w najlepszym stylu".

Kortowskie Spotkania z Literaturą są przedsięwzięciem jak najbardziej pożądanym, popularyzującym czytelnictwo. Na uwagę zasługuje fakt, iż organizatorzy pochylili się nad gatunkiem uważanym dawniej za niższy, co zauważył jeden z zaproszonych mówiąc: „To, że jesteśmy na uniwersytecie i rozmawiamy o kryminałach jest znamienne".


fot. Piotr Przytuła

sobota, 16 października 2010

O drugiej odsłonie Kortowskich Spotkań z Literaturą w Informacjach Kulturalnych

W niedzielę 17 października w Informacjach Kulturalnych TVP Olsztyn o godz. 18.45 będziecie mogli obejrzeć relację z drugiej Odsłony Kortowskich Spotkań z Literaturą, czyli ze spotkania z Mariuszem Czubajem i Markiem Krajewskim, z którymi rozmawialiśmy o powieści kryminalnej. Zapraszamy do oglądania! Podajemy link: http://www.tvp.pl/olsztyn/informacja/informacje-kulturalne/wideo/171010/3051023

O drugiej odsłonie Kortowskich Spotkań z Literaturą była też mowa w Informacjach w TVP Olsztyn 16 października: http://www.tvp.pl/olsztyn/informacja/informacje/wideo/161010-godz-1830/3032176

piątek, 15 października 2010

Fotorelacja ze spotkania z Mariuszem Czubajem i Markiem Krajewskim

Druga odsłona Kortowskich Spotkań z Literaturą poświęcona była powieści kryminalnej. Gościliśmy Mariusza Czubaja i Marka Krajewskiego. Spotkanie poprowadziła Bernadetta Darska. Fot. Piotr Przytuła.


Od lewej: Marek Krajewski, Mariusz Czubaj, Bernadetta Darska


























czwartek, 14 października 2010

Rozmowa z Mariuszem Czubajem w "Naszym Olsztyniaku"

W czwartkowym wydaniu (14 X 2010) "Naszego Olsztyniaka" możecie przeczytać rozmowę z Mariuszem Czubajem, jednym z gości drugiej odsłony Kortowskich Spotkań z Literaturą. Wywiad zatytułowany jest "Czubaj: zaczynam od trupa". Autor "Etnologa w Mieście Grzechu" zapytany przez Beatę Waś o receptę na dobry początek powieści kryminalnej odpowiada: "Ja zaczynam od trupa. A dokładniej — od sposobu popełnienia zbrodni. Jak wiadomo, zazwyczaj jest on wyrafinowany, odbiegający od standardów kryminalnej codzienności. Tak więc w moim przypadku haczykiem, na który chcę złapać czytelnika, jest zbrodnia, towarzysząca jej zagadkowość. Kryminał bez trupa, a przynajmniej bez osoby zaginionej, nie ma sensu". Całość tekstu możecie przeczytać pod adresem: http://gonline.wm.pl/n/NAOC_08.PDF 

środa, 6 października 2010

O drugiej odsłonie Kortowskich Spotkań z Literaturą w Radiu UWM FM

8 października w piątkowej odsłonie programu Łyk Kultury o godz. 12 w Radiu UWM FM będziecie mogli posłuchać rozmowy z dr Bernadettą Darską, która opowie o zbliżającym się spotkaniu „Z powieścią kryminalną za pan brat. O zbrodni, śledztwie i detektywie”. Przypominamy, że 14 października będziemy gościć Mariusza Czubaja i Marka Krajewskiego.